Wszyscy, którzy
mnie znają wiedzą, że od dziecka jestem molem książkowym.
Zakochałam się po uszy w bibliotece odkąd mama zaprowadziła mnie
tam pierwszy raz. Najpierw moją największą miłością była
Musierowicz, potem z czasem tęsknota za nowymi książkami
poprowadziła przez labirynt skrajnie różnej literatury. Od
fantastyki, gdzie pociągnął mnie Wiedźmin, po Sagę o ludziach
lodu, potem przyszedł czas na prawo przyciągania i tu przedarłam
się prze Murphego i Robbinsa, zahaczyłam również o Tracyego, ale
potem znów z miłością wróciłam do lekkich i zabawnych powieści
i tak wpadła mi w ręce Grochola oraz wiele innych ( niestety
tytułów i autorów nie pamiętam).
Kolejny etap mojej książkowej
miłości to powieści zabarwione historią i tak wędrowałam po
komnatach Marii Antoniny, Marii Jakobiny itd., przeżywając razem z
bohaterkami. Ehh i nadal mi to zostało. Z braku czasu czytam w
autobusach, tramwajach, w drodze do pracy, na siłownię, na plan, w
parku i na kocyku. Zawsze mam w torbie książkę, takie moje
uzależnienie. No i podczas mojej ostatniej wizyty w bibliotece
wpadła mi w ręce książka niezwykła. Śmiałam się do mamy, że
Chiara napisała ją dla mnie.
Tytuł wręcz banalny, książeczka
niewielka bo tylko 189 stron. Serio, to taka książka na niedzielne
popołudnie:)
A więc …..
(fanfary ) przedstawiam Wam „Przez 10 minut” Chiary Gamberale.