środa, 20 stycznia 2016



Walka  z samym   sobą to najwyższa forma sztuki…” - Deriglasoff „Maratoner”



Walczymy ze sobą z różnych powodów. Jedni z wagą po to by lepiej wyglądać i dodać sobie pewności siebie, inni z przyzwyczajeniami, które bardziej szkodzą niż wnoszą coś dobrego, a jeszcze inni po to by zmienić się i dzięki temu być lepszymi dla ludzi z którymi żyją i tych których kochają. Każda forma takiej walki nie należy do prostych. Każda ma masę przeszkód i wymaga wielu wyrzeczeń. O ile walka z własnym ciałem jest dość szybka w efektach, tak z własną głową już nie jest tak prosto. No bo jak tu przed samym sobą przyznać, się że człowiek sobie nie radzi? Że nie widzi sensu? Że nie ma powodu by wstać z łóżka? Bo nic nie cieszy, nie daje satysfakcji? Im człowiek starszy tym gorzej. No bo jak? Przecież wyjdzie na niedorajdę życiową, lesera i lenia, znajomi popatrzą z pobłażaniem i powiedzą, „weź idź na imprezę i się pobaw” lub lepiej: „chodź napijemy się czegoś to ci przejdzie”. Znane nie?

 Cały sęk w tym, że nie przechodzi. Co więcej jest gorzej. Rano z kacem lub bez, zależy od stopnia poprawiania sobie nastroju dnia poprzedniego nadal nie ma się ochoty na wstawanie, a o podbijaniu świata już w ogóle nie ma mowy. I tak sobie mija czas, ucieka dzień za dniem, nic się nie zmienia oprócz oddalenia. I coraz mniejszego angażowania się w życie. Z czasem nawet otwarcie powiek robi się trudne bo będzie trzeba zmierzyć się z nastającym dniem. I tu czasem trzeba się zebrać i coś zdecydować, przyznanie się przed samym sobą jest najtrudniejsze. Ale to pierwszy i najważniejszy krok. I zaraz mi tu powiecie, że przyznanie wywoła falę. Kpin, złośliwości, połowa nam nie uwierzy. Bo jak to? Masz dom, rodzinę, świetną pracę i co? „Nie żartuj pliss”, „ludzie mają poważniejsze problemy, a Ty się nad sobą użalasz.” Tego się chyba najbardziej boimy. Wyalienowania, wyśmiania, braku zrozumienia. Ludzie są dosyć bezwzględni 

w dzisiejszych czasach. Wykorzystują chwile słabości innych do własnych celów.


Fot: By Koty2

Pytanie co dalej?? Moja jedyna rada, jeśli sobie nie pomożesz to nic się nie zmieni. Czasem trzeba usiąść
 i się wygadać, popracować nad własnym mózgiem, zastosować się do rad udzielanych przez psychologa czy coacha, zależnie od tego kogo wybierzemy. I powiem Wam, że to zadziała, potem za miesiąc, rok czy dwa nagle stwierdzicie, że to co wydawało się niemożliwe jest teraz dosłownie błahostką, a wręcz sprawia Wam radość. A potem odkryjecie że nagle żyje Wam się prościej, a cały świat zamiast być złem koniecznym jest areną do odkrywania możliwości.



Żaden sukces nie jest tylko kwestią szczęścia. Jest pasmem decyzji i naszych działań.

I najważniejszego konsekwencji. Jak to moi znajomi twierdzą zależny do tego jak bardzo zaprę się kopytami przy realizacji zamierzonego celu. Często powtarzamy „jemu/jej się udało”. Nie, to nie tak. Nigdy nie dowiemy się ile ta osoba musiała włożyć w pracy by być w danym miejscu i mieć to co ma. Czasem nie wystarcza się tylko urodzić czy bywać w danym towarzystwie. Czasem jest to efekt nieprzespanych nocy, pracy za małe stawki albo całkowicie za darmo, życia w szaleńczym trybie i całej masy wyrzeczeń. Czy warto? To zależy tylko od ciebie. Jeśli sprawia ci to radość to wstaniesz o 3 nad ranem i wyjdziesz z domu. Będziesz pracować 12-16h na dobę i mimo chronicznego zmęczenia wrócisz z uśmiechem. Styl życia to wybór. A tych dokonujesz Ty.

Nie ma jednej recepty na szczęście i radość, nie ma jednej na dobry dzień, uśmiech czy szczęście w związku, życie to walka, której wynik zależy od nas samych. Dlatego każdy dzień należy traktować jako szansę. I najważniejsze nie można bać się żyć.

Miłego dnia 
Kobieta Pozytywna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz