Wszyscy, którzy
mnie znają wiedzą, że od dziecka jestem molem książkowym.
Zakochałam się po uszy w bibliotece odkąd mama zaprowadziła mnie
tam pierwszy raz. Najpierw moją największą miłością była
Musierowicz, potem z czasem tęsknota za nowymi książkami
poprowadziła przez labirynt skrajnie różnej literatury. Od
fantastyki, gdzie pociągnął mnie Wiedźmin, po Sagę o ludziach
lodu, potem przyszedł czas na prawo przyciągania i tu przedarłam
się prze Murphego i Robbinsa, zahaczyłam również o Tracyego, ale
potem znów z miłością wróciłam do lekkich i zabawnych powieści
i tak wpadła mi w ręce Grochola oraz wiele innych ( niestety
tytułów i autorów nie pamiętam).
Kolejny etap mojej książkowej
miłości to powieści zabarwione historią i tak wędrowałam po
komnatach Marii Antoniny, Marii Jakobiny itd., przeżywając razem z
bohaterkami. Ehh i nadal mi to zostało. Z braku czasu czytam w
autobusach, tramwajach, w drodze do pracy, na siłownię, na plan, w
parku i na kocyku. Zawsze mam w torbie książkę, takie moje
uzależnienie. No i podczas mojej ostatniej wizyty w bibliotece
wpadła mi w ręce książka niezwykła. Śmiałam się do mamy, że
Chiara napisała ją dla mnie.
Tytuł wręcz banalny, książeczka
niewielka bo tylko 189 stron. Serio, to taka książka na niedzielne
popołudnie:)
A więc …..
(fanfary ) przedstawiam Wam „Przez 10 minut” Chiary Gamberale.
Książka typowo
kobieca, o poszukiwaniu siebie, o przeżywaniu emocji, o złości, o
życiu, pisaniu i niezwykłej grze. I to o niej chciałam Wam
napisać. Psycholog, którego odwiedziła autorka książki kazał
jest zagrać w grę. Przez 10 minut każdego dnia ma robić coś
czego nie robiła, to ma być takie 10 minut dla szczęścia.
Osobiście się zachwyciłam. Sam pomysł mimo iż banalny. Jest
wręcz idealny. 10 minut to czas, który każdy może poświęcić.
Wiadomo czynność ta może się przedłużyć. Aaa i najważniejsze
owe 10 minut ma być wykonywane codziennie przez miesiąc. Oczywiście
musiałam wypróbować. Na sobie.
I tak zaczęłam
chodzić tyłem po ulicy, oczywiście żeby to zrobić musiałam
wybrać się ze znajomą, poszłam kupiłam i zrobiłam sobie
wątróbkę, ale na sposób mojej mamy ( nie znoszę wątróbki, a
bynajmniej tak mi się wydawało.. co się sama z siebie uśmiałam
to moje)… I tak się bawię codziennie.
Te 10 minut to mój
czas na rzeczy na które twierdzę, że czasu nie mam. Czas dla mnie.
Kiedy mi źle to te 10 minut mnie rozśmiesza. Postój przed lustrem
i porób głupie miny przed lustrem..serio..mówię całkiem serio:)
Znajdźcie swoje 10 minut na spacer z rodziną, małą kawę w parku,
czy zwykłe zachwycanie się sobą. A książkę polecam d dobrej
popołudniowej niedzielnej
kawy.
Kobieta Pozytywna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz